Chmury widoczne z okna samolotu ... przelatującego gdzieś nad Europą
Przygotowania
Nasza pierwsza wspólna wyprawa była planowana z praktycznie półrocznym wyprzedzeniem (choć wstępne plany pojawiły się dużo wcześniej). Ogólne wymagania co do miejsca wyjazdu nie były zbyt wygórowane, podstawowe warunki to: ma być ciepło, najlepiej nad wodą, niezbyt wygórowane ceny ... a przede wszystkim ma być ciekawie (tylko plażowanie to nie dla nas). W związku z tym, że nie posiadaliśmy ważnych paszportów i nie mieliśmy czasu na załatwianie formalności związanych z ich wyrobieniem zdecydowaliśmy, że dodamy jeszcze jedno ograniczenie. Niech to będzie kraj ze strefy Schengen. To ostatnie założenie mocno ograniczyło nam miejsca wyjazdu, bo nie mogliśmy skorzystać z ofert turystycznych północnej Afryki, Turcji i innych krajów arabskich, pozostały nam jedynie państwa starego kontynentu, z których wstępnie zakwalifikowaliśmy: Włochy, Francję i Grecję. Ostatecznie po przejrzeniu bardzo wielu ofert zdecydowaliśmy się na wyprawę na Kretę. Jeśli jednak ktoś myśli, że wybór miejsca pobytu to koniec zmartwień aktywnego turysty to niestety będzie zawiedziony, bo to dopiero początek. Równie ważną, a może nawet jeszcze ważniejszą sprawą jest wybór biura podróży, które zorganizuje podróż i pobyt w wytypowanym miejscu. Kreta to dosyć popularny kierunek, w który udają się polscy turyści, a co za tym idzie jest wiele ofert z wielu różnych biur podróży. Przy czym zazwyczaj każdy organizator dysponuje miejscami w hotelach o zróżnicowanych standardach i kosztach pobytu. My po przeczytaniu wielu stron internetowych, setek opinii i komentarzy zdecydowaliśmy się na usługi jednego z polskich biur podróży. Jeszcze w domu zaplanowaliśmy co chcemy zobaczyć i dokąd pojechać. Pomogło nam w tym przestudiowanie przewodników, mapy oraz for internetowych.
Tam...
Santorini
W oczekiwaniu na promocyjne ceny (last minute) niestety przegapiliśmy to, że wykupiono wszystkie wyloty z Warszawy, więc pierwsza korekta planów polegała na wykupieniu wylotu do
Heraklionu z Katowic. Niestety nie ułatwiało to nam naszego wakacyjnego wyjazdu, bo podróż musieliśmy zacząć od wyjazdu do Katowic Pyrzowic. Zgodnie z informacją uzyskaną od obsługi biura podróży stawiliśmy się w terminalu B z ponad 2 godzinnym wyprzedzeniem. Przed godziną 15 na 2 piętrze rozpoczęto wydawanie biletów oraz zawieszek na bagaże. Wszystko odbyło się sprawnie i zgodnie z czasem. Pierwsza odprawa to odprawa bagażowa, czyli obowiązkowe ważenie toreb podróżnych i waliz. Tu warto wspomnieć o tym, że limity wagi w przypadku podróżowania we dwójkę (lub większą ilość osób) mogą być sumowane, co bywa pomocne w przypadku, gdy walizki mają nierówną wagę. Jedynym ograniczeniem stawianym przed walizką jest jej maksymalna waga 30 kg dla pojedynczej sztuki bagażu. Waga ta wydaje się absurdalna i niemożliwa do przekroczenia, ale uwierzcie lub nie, ale w drodze powrotnej widzieliśmy osobę, której jedna walizka ważyła ponad 40 kg !! (zresztą nasza wcale nie była wiele lżejsza).
Następna w kolejności była odprawa celna (dosyć drobiazgowa i mało przyjemna - cóż... uroki zaostrzenia przepisów po wydarzeniach z 11 września) i po jej przejściu znalezliśmy się w strefie wolnocłowej, w której po krótkim rajdzie po sklepach zasiedliśmy przed oknami tarasu, aby rozkoszować się widokami lądujących i startujących samolotów. Przy okazji udało nam się zasłyszeć klasyfikację podróżnych w liniach lotniczych Wizzair: jako pierwsi wsiadają pasażerowie z wykupionym dodatkowym miejscem na nogi, następnie wsiadają pasażerowie z biletami dającymi pierwszeństwo przy wsiadaniu ... a dopiero na końcu reszta ... ekonomicznych pasażerów.
Uziemiony samolot nie przynosi zysków, więc każda maszyna, która wylądowała w trakcie naszego pobytu w terminalu nie przebywała na płycie lotniska dłużej niż godzinę. Zresztą podobnie było i z naszym samolotem, który po wylądowaniu, pozbyciu się pasażerów został zatankowany, a już za chwilę przyjmował kolejną grupę turystów, w tym również i nas. W czasie pobytu w strefie wolnocłowej, mieliśmy również wątpliwą przyjemność obserwowania rodaków walczących ze swoimi lękami ... niestety walka odbywała się przy pomocy puszek z piwem (przeciętnie 2 na głowę). Szczęśliwie nikt z tego "zlęknionego" towarzystwa nie miał w samolocie miejsc siedzących obok naszych.
Kreta - 5 rano
Na pokładzie Boeinga
Kilka słów o samym przelocie, który był realizowany przez greckie linie lotnicze
Aegean Airlines maszyną Boeing 737-300. W samolocie wszystkie miejsca są numerowane, przy czym cyfra jest równoznaczna z numerem rzędu, a litera to fotel oznaczany od lewej strony kabiny literami alfabetu od A do F (skrajne miejsca A i F to fotele przy oknie za wyjątkiem rzędu 9, który nie posiada dostępu do okna). Wszystkie fotele w samolocie, którym lecieliśmy były skórzane, ilość miejsca na nogi - wystarczająca (jednak odnieśliśmy wrażenie, że w drodze powrotnej lecąc w 4 rzędzie miejsca było trochę więcej, niż w rzędzie 10). I tu mała uwaga - warto zdobyć miejsce przy oknie, każdy kto leciał wie dlaczego, a pozostałe osoby zapewniamy, że widoki, jakie można podziwiać są niezapomniane. Zdjęcia, jakie wybraliśmy do zaprezentowania na stronę to tylko niewielka próbka tego co można ujrzeć za oknem.
Typowy grecki dom - wiecznie niedokończony
We wnętrzu samolotu powitała nas miła załoga, składająca się z 4 uśmiechniętych Greczynek. Po usadzeniu pasażerów jedna ze stewardes rozdała wszystkim cukierki (racząc nas przy okazji pierwszym greckim słowem - parakalo, które bynajmniej nie oznacza pytania: czy chcesz cukierka ... a jedynie grzecznościowe proszę). Po chwili po raz pierwszy daje się słyszeć szum uruchomionych silników, samolot za pomocą pojazdu technicznego jest wypchnięty na drogę kołowania i powoli ustawia się na pasie startowym. Od lotu dzielą nas tylko sekundy ... wyraźnie słyszalny wzrost obrotów silników. Pilot zwalnia hamulce, samolot w ekspresowym tempie nabiera szybkości, by po chwili równie szybkim tempie rozpocząć nabieranie wysokości. Wszystkie manewry wykonywane są gładko, tylko błędnik daje świadomość tego, że maszyna wykonuje jakieś skręty lecąc znosem zadartym wciąż ku górze.
W trakcie lotu wydano nam jeden zimny posiłek składający się z hermetycznie pakowanej kanapki (bez rewelacji) oraz małego chałwowego ciasteczka (dla wielbicieli chałwy - rewelacja). Do posiłku napoje podawane były bez limitu, przy czym do wyboru były soki, napoje gazowane, kawa oraz herbata. Pod koniec lotu wszyscy pasażerowie zostali również poczęstowani kruchymi ciasteczkami czekoladowymi (bardzo dobre - zdecydowanie polecamy). Warto wspomnieć, że w 100% potwierdziły się pozytywne informacje na temat linii lotniczych Aegean znalezione w Internecie. Zresztą nie bez powodu linie te zostały 4-krotnie wyróżnione srebrną nagrodą ERA (European Regions Airline Association) dla najlepszych linii lotniczych.
W pewnym momencie Gosia spostrzegła znaczącą zmianę krajobrazu za oknem, widok pofałdowanej ziemi został zastąpiony przez jednolitą toń wody ... czyżby Morze Śródziemne..? Znakiem tego jesteśmy już blisko. Chwilę później mogliśmy obserwować rdzawe wyspy archipelagu Cyklady porozrzucane na Morzu Egejskim. Nim zdołaliśmy się nasycić tymi widokami manewry samolotu wyraźnie zasugerowały nam, że lądowanie na Krecie jest tuż tuż. Samolot leciał wzdłuż północnego wybrzeża, pilot podchodząc do lądowania musiał przelecieć bardzo nisko nad autostradą, aby po chwili wylądować na lotnisku.
Stalida nocą - jeden z hoteli
Transfer do hotelu
Po odebraniu bagażu (co trwało dobrą chwilę) wyszliśmy przed budynek terminalu, gdzie ulokowali się pracownicy touroperatora, którzy bardzo szybko i sprawnie rozdzielili turystów pomiędzy autokary jadące w różnych kierunkach do hoteli. Po krótkim przywitaniu przez rezydentkę wyruszyliśmy w drogę. Nasze pierwsze spostrzeżenia dotyczyły ogólnego bałaganu na greckich drogach, braku oświetlenia i mnóstwa "niedokończonych" domów.
Nocny widok na główną drogę w Stalidzie
Co do joty sprawdziły się też wcześniej przeczytane historie o kierowcach greckich autobusów. "Nasz" kierowca tylko sobie znanymi sposobami przejeżdżał przez takie miejsca, gdzie nikt inny nie dałby rady. Gdy autokar nieco opustoszał przesiedliśmy się na przód, aby mieć lepszy widok na drogę i niesamowite poczynania kierowcy.
Przejeżdżając przez Malię zobaczyliśmy na własne oczy coś, z czego Malia negatywnie słynie: tłumy pijanych angielskich nastolatków, zataczających się wprost pod koła autokaru. To był dość szokujący dla nas widok, coś czego nie widzieliśmy nigdy dotąd. Przez te dwa tygodnie często widzieliśmy podobne zachowania Anglików. Nie trzeba dodawać, że takie postępowanie nie przysparza im sympatii. Kreteńczycy ich nie lubią, aczkolwiek Malia w większości jest nastawiona na angielskich turystów. Nasz grecki kierowca także nie omieszkał nakrzyczeć na nich, po czym skomentował to zachowanie "strange people".
Hotel Neon
Po dojechaniu do naszego hotelu spotkało nas miłe zaskoczenie. Pokój wyglądał dokładnie tak, jak w katalogu touroperatora. Ani lepiej, ani gorzej. Przyjmujący nas właściciel Neona nie należał co prawda do grona sympatycznych Greków, niemniej jednak z czasem polubiliśmy go ... na swój sposób.
Dostaliśmy pokój na drugim piętrze na zachodnią stronę z bocznym widokiem na morze. Wtedy wydawało nam się, że dostaliśmy kiepski pokój, jednak później okazało się, że lokalizacja była bardzo dobra, ponieważ słońce wpadało do pokoju dopiero około godziny 16-17. Poza tym od morza prawie zawsze wiał dość silny chłodny wiatr, co pozwoliło zrezygnować nam z klimatyzacji.
Wyszliśmy jeszcze z hotelu, aby kupić wodę i mimo, że było już po godzinie 22, na ulicy było mnóstwo osób, a wszystkie sklepy pootwierane. Nie mogliśmy także odpuścić sobie spaceru nad morze. Hotel był położony kilkanaście metrów od morza, więc to nie był problem.
Malia
Plaża w Stalidzie wieczorem
Dzień 2
Nasze założenia na pierwszy dzień na Krecie to zwiedzenie najbliższej okolicy oraz znalezienie solidnej wypożyczalni samochodów.
Po śniadaniu i krótkim plażowaniu pierwsze kroki skierowaliśmy w stronę Malii. O tej porze była wyludniona. Część turystów odsypiała nocne szaleństwa, a nieliczne niedobitki jadły śniadanie w knajpach oferujących tylko "Full english breakfast" lub kierowały się w stronę plaży.
Plaża w Maili jest bardzo wąska, leżaki stoją bardzo blisko siebie. Po chwili zaczepił nas młody Grek proponując wykupienie leżaków. Grecy często zaczepiają turystów proponując różne usługi, wypytując przy tym o narodowość lub próbują ją zgadnąć. Gdy dowiadują się, że rozmówcami są Polacy szeroko uśmiechają się. Tak też było tym razem. Nie przyjęliśmy jednak jego propozycji, bo w planach mieliśmy znalezienie wypożyczalni samochodów. Chcieliśmy wypożyczyć nieduży samochód na 10 dni. Mógł być to Chevrolet Matiz, Fiat Punto, Hyundai Getz (lub i10), Kia Picanto.
Jak się okazało wypożyczalni na terenie Malii i Stalidy jest mnóstwo. Można wypożyczyć samochód, skuter lub quad. Koszty wynajęcia przedstawiane w ofertach nie są cenami ostatecznymi. Na ich wielkość mają wpływ czas wynajęcia, zakres ubezpieczenia i humor właściciela.
Ostatecznie trafiliśmy do wypożyczalni Eagels Travel. Właściciel skalkulował nam cenę. Jako jedyny zaoferował nam umowę, a nie zwykły paragon, co ważne - ubezpieczenie obejmowało także podwozie i opony, co jest rzadkością, a na co należy zwracać uwagę, ponieważ niektóre tutejsze drogi są szutrowe, a inne pozostawiają sporo do życzenia.
Zabraliśmy folder i kalkulacje ceny, aby wrócić tam nazajutrz, bo oferta Eagels Travel wydała nam się najbardziej solidna (mimo że nie najtańsza).
Plaża w Malia
Wybrzeże w Malia
Najszersza plaża w Stalidzie
Hotel Neon
Plaża obok naszego hotelu nocą
Pierwsze zaskoczenie ... tu jest dużo wróbli